Zamów dostęp za 99 zł do końca roku!

Przybysz z obcej planety?

Nie, to siódmoklasista

Kilka subiektywnych porad, jak pracować z uczniami kl. VII i VIII.

Adolescencja ‒ trudne słowo, trudny etap w życiu młodego człowieka. Pod koniec szkoły podstawowej nastolatki zmieniają się tak bardzo, że pracując z kl. VII i VIII, czujemy się jak wśród przybyszów z obcych cywilizacji. Czy można oswoić nastolatka w bibliotece? A jeżeli można, to jak? Podrzucam tutaj garść stosowanych przeze mnie metod.

Młodzież się zmienia

Z moich obserwacji wynika, że co kilka lat zdarza się coś, co powoduje negatywne zmiany u młodzieży: w sferze zachowania, w sferze motywacji do nauki, w sferze nawiązywania kontaktów i ich utrzymywania.

Przez wiele lat bibliotekarzyłam (sic!) w zespole szkół składającym się z podstawówki i gimnazjum, niektórych uczniów znałam zatem przez 9 lat – od początku do końca ich pobytu w szkole. Zawsze najlepiej czułam się w towarzystwie uczniów od kl. VI wzwyż: już rozumieli ironię i sarkazm, mieli wyrobione poczucie humoru, mogli dostawać odpowiedzialne zadania…

Potem na kilka lat przeszłam do innej branży, a do szkolnictwa wróciłam, gdy wygasały gimnazja. Trafiłam do podstawówki. Co może pójść nie tak?

Życie utarło mi nosa. Uczniowie kl. VII byli, oględnie mówiąc, narowiści ‒ i pozostali tacy aż do opuszczenia szkoły. Mimo doświadczenia nie potrafiłam nawiązać z nimi kontaktu. Dość szybko odgadłam, co było powodem ich odstępstwa od znanej mi normy: otóż przez 3 lata byli najstarsi w szkole. W VI klasie nie mieli nikogo nad sobą, to samo w VII, to samo oczywiście w VIII. Byli królami świata i wszystkim dawali to odczuć. Stanowili grupę zgraną, zwłaszcza gdy trzeba było zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi (czyli komuś z kadry).

Jakiś czas później nastąpił wiosenny, długotrwały strajk nauczycieli. Po powrocie do szkoły młodzież była wypoczęta, ale mocno zdemotywowana do nauki, poza tym głośno i dobitnie wyrażała swoje zdanie na temat strajku (popierając go lub nie). Rozmawiali między sobą, nie z nauczycielami.

Jeszcze później nadeszła pandemia, co wiązało się z nauką zdalną w dłuższych i krótszych etapach; dla starszych klas te etapy były liczne i zbyt długie. I znowu po powrocie do szkoły młodzi zachowywali się inaczej niż wcześniej: teraz przestali rozmawiać także ze sobą. Odzwyczaili się od kontaktów twarzą w twarz.

Po każdym takim incydencie, gdy uczniowie, nawet ci znani od kilku lat, stawali się obcy, gdy zawodziły sprawdzone sposoby, czułam się jak w grze w chińczyka: wracałam na start. Trzeba było zmieniać metody pracy lub skupiać się na młodszych uczniach, zaczynając ich sobie wychowywać.

Jako się rzekło, wolę przebywać z młodzieżą niż z dziećmi. Zastępstwa w przedszkolu i w świetlicy wymagają zjedzenia tabliczki czekolady (Harry Potter też musiał zażywać czekoladę po spotkaniu z dementorami). Łatwiej mi się jednak pracuje, gdy pamiętam, że właśnie wychowuję przyszłych świadomych użytkowników biblioteki.

Wychowaj ich sobie

Jeżeli pracujesz w bibliotece szkolnej przez kilka lat, możesz wychować użytkowników biblioteki. Precyzyjniej: możesz ich sobie wychować. Dzieci poznają twoje metody pracy, oswajają się z tobą i z biblioteką, wiedzą, czego mogą się spodziewać, na co im pozwolisz, a na co absolutnie nie. Od najmłodszych klas nawiązujesz przyjaźnie lub zawierasz niepisane pakty o nieagresji. Gdy taki wychowany przez ciebie użytkownik wchodzi w wiek buzowania hormonów, negowania autorytetów, prowokacyjnego przekraczania granic itd., ty już masz do niego kluczyk i wiesz, jak rozmawiać z tym człowiekiem, czym go zainteresować, do czego zaangażować, czym nagrodzić, a czym w razie potrzeby ukarać.

Bądź sobą

Truizm, wiem. Mimo to warto podkreślić: bądź sobą. Ze swoim charakterem i temperamentem, ze swoimi zdolnościami, pasjami, ograniczeniami, a nawet ze swoim całkowitym brakiem zainteresowania pewnymi dziedzinami życia czy literatury.

Jakikolwiek i jakakolwiek jesteś, zawsze przyciągniesz do siebie grupkę, która potrzebuje właśnie kogoś takiego jak ty. Do opiekuńczego przylgną ci potrzebujący opieki, do ironicznej ci, którzy potrzebują pobudzania intelektu. I tak dalej. Każdy talent może się przydać w bibliotece.

Czytam artykuły w „Bibliotece w Szkole”, rozmawiam z przyjaciółkami z innych bibliotek, podziwiam szeroki wachlarz uzdolnień koleżanek i kolegów z branży, jestem pod wrażeniem licznych akcji, lecz nie kopiuję wszystkiego. Wybieram pomysły, które mnie interesują i którym podołam.

Nie zorganizuję nocy bibliotek, tygodnia planszówek ani pokoju ucieczek, na kodach QR znam się jak na starożytnych runach (ale nie jak Hermiona), za to przeprowadzę wszelkie akcje wymagające żyłki handlowej: kiermasz książek nowych i używanych, kiermasz biżuterii i bibelotów, loterię charytatywną… i tak dalej, i tym podobne.

Cokolwiek umiesz robić, możesz to wykorzystać. Jesteś introwertykiem? Dopasuj metody pracy do siebie. Ekstrawertyczką? Świetnie, masz chyba nawet większe pole do popisu. I zawsze rób to, co sprawia ci frajdę, bo wtedy efekty będą najlepsze (a i zabawa przednia). Ewentualne komentarze grona pedagogicznego, że z tymi talentami powinieneś być gdzie indziej, że tu się marnujesz, możesz zbyć ripostą, że wręcz przeciwnie: wykorzystujesz i rozwijasz swoje zdolności, a przy okazji świetnie się bawisz, robiąc to, co lubisz.

A co mają do tego siódmo- i ósmoklasiści? Poproś ich o wsparcie w zorganizowaniu i przeprowadzeniu planowanych przez siebie akcji. Zyskasz pomocników oraz umożliwisz młodym odkrywanie ich własnych talentów. Gdy połkną bakcyla, masz gotową ekipę na następne przedsięwzięcia. Może się nawet zdarzyć tak, że sami będą przychodzić z propozycjami, co jeszcze warto zrobić ‒ a to już sukces pedagogiczny.

Słuchaj i patrz

Młodzież przychodzi do biblioteki ‒ ale po co? Ktoś wpada tylko po lekturę (albo tylko po podręczniki; drugi raz widzisz go w czerwcu, gdy je zwraca). Ktoś szuka nowości, ktoś klasyki. Ktoś chce się spotkać z kolegami, ukryć za regałem i omówić jakieś ważne sprawy. Ktoś pragnie wyłącznie szachów i partnera do gry. Ktoś inny szuka azylu i pocieszenia.

Słuchaj i patrz, wiele się dowiesz. Nawet w dużej szkole i podczas krótkich przerw możesz się zorientować, kto czego potrzebuje, a potem zaspokoić te potrzeby. Nagrodą będzie nie tylko satysfakcja, że się komuś pomogło, lecz także poszerzające się grono wielbicieli biblioteki, z którymi łatwiej znajdziesz wspólny język.

Biblioteka szkolna tradycyjnie postrzegana jest jako miejsce odpoczynku, komfortu psychicznego, pierwszej pomocy przedpsychologicznej (po pomoc psychologiczną odsyłam do fachowców). Zanim nastała pandemia, mieliśmy w bibliotece pluszowe maskotki. Ciekawostka: nastolatkowie bawili się nimi częściej niż dzieci. Czasami tylko je miętosili, czasami się do nich przytulali, czasami aranżowali z nimi scenki (np. nakazywali zwierzątkom pilnowanie partyjki szachów podczas lekcji). Wszystko na luzie, bez przymusu i bez moich komentarzy (dopóki maskotki nie fruwały i nie występowały w funkcji pocisków). W bibliotece nie tylko bibliotekarz może być sobą.

Teraz, gdy już minęły obostrzenia pandemiczne, warto pomyśleć o zgromadzeniu kolekcji maskotek. Im większy i dziwniejszy zwierz, tym lepiej. Do większego można się przytulać, a dziwny działa na wyobraźnię. Koszty? Często zerowe: wystarczy popytać wśród znajomych, czy ktoś nie chce pozbyć się z domu zawalidrogi. Można też wstąpić do sklepu z odzieżą używaną i wybrać jakiś egzemplarz przytulnego, acz ekscentrycznego ślimaka czy krokodyla.

Istnieje szansa, że nawet największy twardziel z kl. VII nie oprze się możliwości nadania imienia maskotce, a im bardziej szalona maskotka, tym ciekawszy efekt. Ogłoś plebiscyt, przyjmuj zgłoszenia, a później urządź głosowanie na proponowane imiona. Młodzież się zaangażuje, uzna maskotki za swoje, będzie miała kogo odwiedzać w bibliotece. Nawet chwila przytulania się do miękkiego stworka złagodzi stres przed sprawdzianem, po sprawdzianie, przed lekcją chemii (przepraszam wszystkich chemików, to tylko przykład) itd.

Angażuj

Młodzież chce się czuć ważna i potrzebna. Samymi słowami sprawy się nie załatwi, trzeba zadziałać. Słuchasz i obserwujesz, poznajesz swoją klientelę, teraz możesz zacząć ją angażować. Już nie tylko do akcji, konkursów i przedsięwzięć, ale też do pomocy kolegom i tobie. Tego podeślę do młodszej grupki, żeby pomógł dzieciom wybrać książki z ich działu, a później posprzątał ten bałagan, tamtego poproszę o wymianę ogłoszenia na tablicy przed biblioteką („A kolega będzie ci podawał pinezki, dobrze?”), tę i tę poproszę wcześniej o czytelne napisanie tego ogłoszenia. To wszystko mogłabym zrobić sama, owszem. Czasami muszę dyskretnie poprawiać błędy czy niedociągnięcia. Ale błysk w oku i radość na twarzy ucznia, który pomógł i którego pochwaliłam, są tego warte.

Siódmoklasista potrafi w krótkim czasie urosnąć tak szybko, że jest zaskoczony własnymi nowymi wymiarami i nie zawsze jest z nich zadowolony. Nie w bibliotece: „O, to ty! Dobrze, że jesteś! Czy mógłbyś mi pomóc? Potrzebuję tej książki z najwyższej półki. Możesz mi ją podać? Super, dziękuję ci bardzo”. Jasne, mogłabym wziąć schodki i samodzielnie sięgnąć. Ale można to załatwić inaczej.

Nawet nagłe a niespodziewane zastępstwo można wykorzystać do zaangażowania klasy: posegregujcie te podręczniki, spakujcie je do pudeł, opiszcie, zaklejcie itd. Zapłatą za rzetelną pracę jest następne zadanie: przybijanie pieczątek. Możliwość stemplowania to dla młodych najlepsza nagroda, wiadomo nie od dziś. Oczywiście tego zaszczytu dostępują wybrańcy, a ostemplować mogą wyłącznie coś, co trudno zepsuć, np. strony tytułowe podręczników.

Stwórz lub rozbij grupę

Zdarza się, że w bibliotece bytuje delegacja z jakiejś starszej klasy: młodzi, silni, głośni młodzieńcy, a przychodzą tylko po to, żeby pohałasować, prowokować wypowiedziami i zachowaniem albo ‒ coraz częściej ‒ niewinnie flirtować z dziewczątkami młodszymi od nich o pół dekady.

Jeżeli taka grupka przybywa często, zachowuje się głośno i dezorganizuje pracę oraz sieje postrach (młodzieńcy są tak wielcy, że zasłaniają światło maleństwom z młodszych klas), trzeba tę grupkę rozbić. Zawsze jest tam jakiś szef, a reszta to zaledwie jego orszak. Jeżeli próby zaangażowania szefa do pomocy czy działań nie przynoszą skutku, angażuję jego świtę. Młodzi muszą wtedy dokonać wyboru: siedzą u stóp swego ukochanego wodza i spijają słowa z jego ust lub zdobywają punkty z zachowania, pomagając mi w bibliotece. Im bliżej końca roku, tym większe szanse, że odłączą się od stada i zaczną pracować. A im bliżej końca szkoły, tym bardziej te szanse rosną ‒ wszak chłopcy startują do różnych szkół średnich, dawne relacje szef–podwładny wkrótce przestaną obowiązywać.

Stworzenie grupy bywa trudniejsze. Nie wiem, jak to działa, bo „za moich czasów tego nie było”: mamy po kilka równoległych klas, a uczniowie nie znają się nawzajem… Od najmłodszych klas przesiadywali w świetlicy. Niejednokrotnie jeździli razem na wycieczki i zielone szkoły. Spotykają się ‒ albo przynajmniej mijają ‒ na korytarzach, w stołówce, w bibliotece. Lekcje wychowania fizycznego odbywają wspólnie, z podziałem na chłopców i dziewczęta. A mimo to często nie znają nawet swoich imion.

Gdy reprezentanci różnych klas regularnie wpadają na siebie w bibliotece, a ja zauważam, że się nie znają, angażuję ich do pracy w grupkach mieszanych, mimochodem napomykając, jak kto ma na imię.

To sposób skuteczny, ale powolny i mozolny. Można jednak przyspieszyć nawiązywanie znajomości i ogłosić coś potężnego, np. rozgrywki szachowe, turniej ortograficzny, wspomniany tydzień planszówek ‒ cokolwiek, co będzie wymagało kontaktów międzyludzkich, poznania się nawzajem, współpracy lub rywalizacji. Trzeba wybrać coś, czym młodzież jest zainteresowana, by zgłosiło się wielu chętnych. Sytuacja idealna: wybieramy coś, za czym uczniowie przepadają i co sami zorganizują, a sobie zostawiamy nadzór.

Zmuszaj do myślenia

W rankingu rzeczy, które lubię, w czołówce plasuje się pisanie ogłoszeń przykuwających uwagę i zmuszających do myślenia. Adresatami są nastolatkowie. Młodszym uczniom uprzejmie i cierpliwie tłumaczę, co autor miał na myśli, a od starszych wymagam czytania ze zrozumieniem i wytężenia intelektu. Można poszaleć z samym tekstem, można także wykazać się inwencją w zamieszczeniu ogłoszenia: na ukos, w pionie, do góry nogami… cokolwiek, co przykuje wzrok, każe się zatrzymać przed tablicą ogłoszeń i wybije nastolatka z marazmu.

Podobnie można wymyślać konkursy biblioteczne, co widać na łamach „Biblioteki w Szkole”. Byleby młodzi ćwiczyli szare komórki. Prędko okaże się, że wielu nastolatków kupuje ten styl, przyjdzie porozmawiać, dopytać, wziąć udział w konkursie ‒ i zostanie w bibliotece.

Po prostu rozmawiaj

Na zakończenie jeszcze jeden truizm: rozmawiaj. O książkach, które lubią czytać, o tym, czy w ogóle lubią czytać i dlaczego tak lub nie, o następnej lekcji, o minionej lekcji, o samopoczuciu (to najważniejsze pytanie; od niego zaczynam rozmowę z nastolatkiem), o konkursie, który właśnie masz zamiar ogłosić… Po prostu rozmawiaj.
W naszej szkole uczniowie nie mogą korzystać z telefonów komórkowych, więc co jakiś czas (zwłaszcza w okolicach kampanii przed wyborami do samorządu uczniowskiego) padają pytania: „A dlaczego?”. Ze spokojem przedstawiam przyczyny, na zakończenie dodając, że gdyby delikwent mógł teraz korzystać ze smartfona, to stracilibyśmy okazję do rozmowy. Rozmawiajmy zatem.

Zaprenumeruj, by czytać dalej

Artykuły są dostępne dla czytelników z pełnym dostępem do portalu.

Zamów dostęp Za 99 zł do końca 2024 roku
  • Baza ponad 5 tysięcy artykułów z 33 lat
  • Wszystkie numery z 33 lat
  • Baza kilkudziesięciu szkoleń
  • Ocena czytelników: 5,7 / 6 Ocena czytelników: 5,7 / 6
Biblioteka w Szkole
Zaloguj się jeśli masz już prenumeratę.
03/2024

...lub zamów numer Biblioteka w Szkole 03/2024

W cenie 24,50 zł

Zamów numer
newsletter

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się do naszego newslettera, by otrzymywać najnowsze materiały dla bibliotek.